Podróżować to znaczy żyć

Ostatnie spotkanie Literackiego Forum Dyskusyjnego (30 października2014 r.) poświęcone było Andrzejowi Stasiukowi. Wszystkie jego książki, które do tej pory zostały wydane w Polsce (a jest 29 tytułów) znajdują się w krośnieńskiej bibliotece wraz z najnowszą - „Wschód”. Od wydania „Murów Hebronu” w 1992 roku apetyt na „Stasiukowe” książki nie przemija - każda nowa pozycja jest wielkim wydarzeniem.

Andrzej Stasiuk urodził się 25 września 1960 r. w Warszawie. Od najmłodszych lat był niespokojnym duchem. Wydalany z kolejnych szkól, nie dawał się zamknąć w przypisane ramy egzystencji. Zawsze kochał podróże. W młodości jeździł autostopem z jednego końca Polski na drugi. Zatrzymywał ciężarówkę , wskakiwał na pakę i spod plandeki obserwował krajobrazy. Podróż uważa za eksperyment na sobie, za konieczność, a także za przyjemność. Powtarza za Andersenem, ze „podróżować to znaczy żyć”. Jeszcze inną jego pasją było czytanie.

Debiutancki zbiór opowiadań „Mury Hebronu” przyniósł zapis więziennych doświadczeń. Drastyczne opisy poniżenia oraz przemocy. Zapis odczłowieczonej egzystencji w świecie, w którym rządzi siła i bezmyślność. „Opowieści galicyjskie”, wydane w 1994 roku, na poły fabularyzowane, na poły reportażowe obrazki z życia mieszkańców podgórskiej wsi .Na podstawie opowieści powstał cudownie klimatyczny film „Wino truskawkowe” kręcony w Jaśliskach i Dukli. Tom prozy „Dukla” z 1997 roku nominowany był do literackiej nagrody Nike 1998.

„Jadąc do Babadag” to książka podróży przez zapomnianą Europę. Polska, Słowacja, Węgry, Rumunia, Słowenia, Albania, Mołdawia - przez te kraje podróżuje autor, samochodem, autostopem, pociągiem .Ale jednocześnie jest to podróż w głąb świadomości mieszkańca tej części Europy, która zawsze była uważana za gorszą, zapóźnioną, prymitywną i zacofaną.

Jednak autor ogląda te kraje w sposób pozbawiony kompleksów .Czasami ma się nawet wrażenie, że to jedyne kraje unikające nudnych i jałowych porównań z Zachodem. Tę książkę czyta się wspaniale z rozłożonym atlasem - nie tylko w sensie geograficznym, ale przede wszystkim duchowym! I za nią właśnie Andrzej Stasiuk otrzymał nagrodę Nike w 2005 roku.

Andrzej Stasiuk jest laureatem wielu nagród: Nagrody Fundacji Kultury (1994), Fundacji im. Kościelskich (1995), im S. B Lindego (2002), Nagrody Beaty Pawlak (2004, za powieść „Taksim”, Nagroda Literacka Miasta Gdyni (2009). Jest również autorem licznych felietonów prasowych, publikujących na łamach „Tygodnika Powszechnego” „Gazety Wyborczej” i innych.

Jego książki zostały przetłumaczone na wiele języków.

Andrzej Stasiuk już w 1986 roku wyjechał z Warszawy i zamieszkał w Czarnem (Beskid Niski), a kilka lat później w Wołowcu i do tej pory mieszka tam ze swoją żoną Moniką Sznajderman. Razem prowadzą wydawnictwo „Czarne" specjalizujące się w literaturze środkowoeuropejskiej.

Jest okres Wszystkich Świętych - czas refleksji dlatego chciałabym przytoczyć fragment eseju-opowiadania „Zaduszki” ze zbioru pod wspólnym tytułem „Fado”.

W Zaduszki podróż przez Polskę przypomina baśń albo sen. W ciemnościach zapłoną ognie. Na wzgórzach, poza granicami miast, na czarnych pustkowiach, zawieszone w otchłaniach nocy niczym migotliwe latające dywany, niczym ogniste fatamorgany, błędne zjawy utkane ze złotych, czerwonych i zielonych płomyków ożyją cmentarze. Nad tymi największymi podniosą się łuny i obłoki czarnego parafinowego dymu. Miasta wypełni zapach płonących zniczy. To jest dziwne, anachroniczne święto. Nie pasuje zupełnie do naszych czasów. Odwraca uwagę od pragmatycznej codzienności. Tracimy czas, przemieszczając się tysiącami, dziesiątkami i setkami tysięcy jak kraj długi i szeroki, by odwiedzać zakopane w ziemi szczątki, resztki tych, którzy kiedyś byli z nami. To jest plemienne i dzikie święto. Nie wystarcza nam pamięć. Musimy czuć swoich zmarłych fizycznie, musimy wiedzieć, że spoczywają półtora metra pod naszymi stopami i powoli zamieniają się w ziemię, rozkładają na pierwiastki i dostępują mineralizacji. I wszystko dzieje się wśród wieczornych ogni, wśród słupów czarnego dymu.

Pogański, przedchrześcijański kult przodków przetrwał. Niewykluczone, że jest to trzecie najważniejsze święto w naszym kalendarzu - po Wielkanocy i Bożym Narodzeniu. W dodatku to jedyne z tych trzech świąt, które oparło się komercjalizacji, oparło się oswojeniu i zdegradowaniu do pustego obrzędu, do rodzinnej ceremonii za zastawionym stołem. Zmarli pozwalaj ą nam odzyskać część naszego utraconego człowieczeństwa. Raz w roku stajemy się religijni w najprostszy, archaiczny sposób i cofamy się do czasów, gdy zaczynaliśmy sobie uświadamiać własne człowieczeństwo. W ciszy i samotności idziemy tam, gdzie leżą ciała naszych bliskich, ciała, z których sami się wywodzimy. Odwiedzamy własną przeszłość zakopaną półtora metra pod ziemią. Można powiedzieć, że to wspomnienie religijności z czasów, gdy Bóg jeszcze nie nadszedł. Składaliśmy hołd czemuś, co nas przewyższało - własnej historii zamkniętej w ciałach przodków.”

Na kolejne spotkanie zapraszamy 27 listopada b.r., a omawianym tematem będzie „Jak postrzegamy naszą demokrację?” Serdecznie zapraszamy.