Pochwała starości

Gdyby modną dziś metodą ulicznego „ankietowania” zadać przeciętnemu obywatelowi pytanie: jakie są walory i zalety starości, zapewne byłby zaskoczony. Starość? - jakie ona może mieć zalety? Im młodszy byłby ów obywatel, tym bardziej uważałby takie pytanie po prostu za kpiny. Przecież dość spojrzeć na starych. Jak oni wyglądają, jak żyją. A słyszy się od nich same skargi i narzekania.

Gdybyśmy jednak zadali następne pytanie: który okres życia jest najszczęśliwszy, wcale nie wiadomo, czy każdy młody człowiek głosowałby bez namysłu za młodością. Może wymieniłby raczej beztroskie dzieciństwo lub zasobną, ustabilizowana dojrzałość cieszącą się szczęśliwym życiem rodzinnym - gdyby takie właśnie przykłady przyszły mu na myśl. Młodość? Często jest chwalona przez ludzi, którzy dawno już się z nią rozstali. Ale czy naprawdę zawsze jest taka szczęśliwa?

Spróbujmy przyjrzeć się tym różnym okresom życia, odkładając na bok wszelką konwencję i różowe okulary.

Spójrzmy na niemowlę i małe dziecko - jak ciężko, nieustannie pracuje ono nad poznawaniem świata wszystkimi zmysłami i jak wciąż jest hamowane i karcone, wciąż rozbija się o zapory, które stawiają mu dorośli. Ile razy krzyczy, płacze, protestuje - na próżno. Podobnie jak bezsilny, otępiały starzec, nie umie wyrażać swych myśli i pragnień, jest niedołężne, bezradne. Bardzo niełatwe jest wejście w świat i przystosowanie się do jego twardych praw.

A późniejsze dzieciństwo? Lata szkolne? Okres pokwitania? Ileż tu ciężkich problemów, lęków, buntów, konfliktów i różnych młodocianych tragedii, które z perspektywy czasu mogą się wydawać błahe, lecz jak okrutnie przygniatają, gdy się je przeżywa. Kłótnie i awantury między rodzicami, ciężki przymus szkolnej nauki, uciążliwa zależność finansowa, niemożność realizowania swych wybujałych pragnień. Wiele jest różnorodnych zmartwień i problemów, które zatruwają życie nastolatkom.

A czy okres młodzieńczy jest naprawdę zawsze taki szczęśliwy? Ile udręk, stresów i frustracji niosą ze sobą egzaminy - walka o wstęp na takie czy inne studia, potem szukanie pracy. A sprawy erotyczne - czy mało powodują różnych rozczarowań i tragedii? Wreszcie małżeństwo, nowe, już dojrzałe, samodzielne i odpowiedzialne życie. I nowe troski i kłopoty, obowiązki i wysiłki. Trzeba zdobyć mieszkanie, urządzić je, wychować dzieci, zapewnić im wykształcenie i życiowy start. Trzeba tez starać się o pozycję w pracy zawodowej, walczyć, zdobywać, awansować, jeśli już nie z własnej ambicji, to po prostu dlatego, by nie odstawać, nie uchodzić za niedołęgę.

Przez dziesiątki lat dźwiga się jarzmo nieustannych wysiłków, trosk i szarpaniny. Im wyżej udało się wspiąć po drabinie awansu, tym cięższe jest jarzmo, tym większe wymagania i stresy. A gdy jeszcze dojdą dolegliwości przekwitania, też nic dziwnego, że może pojawić się mniej lub więcej utajona tęsknota za emeryturą, za zrzuceniem z siebie tego ogromnego balastu.

Profesor Maria Szyszkowska tak pisze na temat ludzi sędziwych:

Żyjemy wciąż w epoce nadmiernego kultu rozumu i wynikającej stąd dążności do rozwoju głównie intelektualnego. Nie rozbudza się u nas potrzeby pracy nad własnym wszechstronnym rozwojem wewnętrznym. Nie skłania ku temu ani dom, ani szkoła, ani uczelnia. Tym bardziej wielkie są zaniedbania w tej dziedzinie dotyczące ludzi sędziwych. Wynika to stąd, że w naszej europejskiej kulturze w hierarchii wartości pierwsze miejsce zajmuje dziecko i ugruntowuje się w ten sposób obojętność wobec ludzi starszych. Moim zdaniem została w europejskiej kulturze wypaczona hierarchia dzieci i ludzi sędziwych. Tym ostatnim, po przebytych trudach życia, należy się nie mniej niż tym, którzy dopiero z nieuszczuploną energią wchodzą w życie, a może - więcej. Osamotnienie ludzi w wieku sędziwym często jest następstwem egoizmu dzieci, które instrumentalnie traktują rodziców. I gdy rodzice nie mogą służyć żadną forma pomocy - skazywani są na osamotnienie. Bywa ono tez niejednokrotnie skutkiem poddawania się obowiązującym stereotypom obyczajowym. Stereotypom, które jedynie w ściśle określonych granicach wieku, dozwalają ma kierowanie się uczuciami. Człowiek sędziwy, zakochany, pragnący na nowo ułożyć sobie życie, nie znajduje zazwyczaj aprobaty. Osamotnienie ludzi sędziwych miewa też źródło w innego typu egoistycznej postawie. Mianowicie wiek sędziwy wywołuje w ludziach kalendarzowo młodszych chęć ucieczki, odwrócenia się od starości, by umocnić się w pozorach własnej wiecznej młodości. Pokoleniu wchodzącemu w życie wydaje się zazwyczaj, ze nigdy się nie zestarzeje. Jest to rezultat braku wyobraźni. A potem bywa dość późno na to, by zdając sobie sprawę, na przykład ze zbędności dokonanych ofiar czy nie chcianych poświęceń, zacząć inaczej układać własne życie. Starość wiąże się właśnie często z poczuciem bezsensu własnych rezygnacji dokonanych w ciągu życia. I w tym zawiera się jej okrucieństwo. Zwłaszcza wtedy, gdy trudno już uwierzyć, że nadejdzie echo czy odzew własnych poczynań. Najtrudniej znaleźć proporcje wysiłków między dbałością o siebie a dbałością o innych. Jest to trudne w każdym okresie życia. Uciekamy przed własnym „ja” oraz trudem pracy nad sobą w świat nadmiernie wyobrażonych obowiązków. A poza tym, rozpraszając się wewnętrznie, zajmując się innymi, być może kierujemy się nieświadomym dokładnie złudzeniem, iż na starość, gdy będziemy bezsilni, bezradni, zdobędziemy ta drogą wzmożona opiekę ze strony tych, którym oddajemy swoje myśli, uczucia i siły. To tragiczne zazwyczaj złudzenie przynosi na starość dotkliwe porażki: otoczenie, które miało być wdzięczne - manifestuje obojętność. Opisy np. chłopskich dzieci - wykształconych i wzbogaconych dzięki rodzicom, a następnie okrutnych wobec nich i wstydliwie ukrywających ich w mieszkaniach - są częstym i trwałym tematem naszej powojennej publicystyki. Ta skrótowo zarysowana relacja pokoleń prowadzi do wniosku, że każdy człowiek powinien zawczasu znaleźć pewne wartości, niezależnie od zewnętrznych okoliczności i im poświęcać swoje siły. Nie powinien szukać oparcia jedynie w innym człowieku. Każdemu potrzebne jest znalezienie oparcia w wartościach wyższych. I dobrze, gdy ten stan pewnej niezależności od otoczenia zacznie się w sobie kształtować wcześniej niż dopiero w wieku sędziwym. Ale nigdy nie jest na to zbyt późno. Traktowanie kogoś drugiego - nie zaś wartości wyższych - za ostateczny punkt odniesienia może stać się zawodne. Natomiast nieprzemijające dla jednostki znaczenie stanowi troska o własny, wewnętrzny rozwój, przy czym idzie tu o rozwój nie tylko strony intelektualnej, lecz na równi z nią strony emocjonalnej. Właśnie praca nad samym sobą, nad swoim charakterem, wznoszenie się na wyższy poziom uczuciowego reagowania na świat, troska o świeżość odczuć i twórczy rozwój wewnętrzny - to wartości, które nie przemijają z upływem lat. Nadają poczucie sensu własnemu istnieniu. Stanowią oparcie w okresach nam nieprzyjaznych.

Stefanię Grodzieńską całe 96-letnie życie cechowała praca oraz olbrzymie poczucie humoru zakrapiane autoironią. Przykładem tego jest felieton satyryczny „Co się nosi w tym sezonie?”:

Zdecydowanie króluje nowa kość. Zapragnęłam iść z prądem i w tym celu złamałam biodro. Ale tak mówi ignorant. Inteligentnie to się nazywa „złamanie szyjki kości udowej”. Bardzo warto, bo w szpitalu tę starą wymieniają na zupełnie nieużywaną. Co za radość, wszystkie moje kości miały osiemdziesiąt cztery lata, a teraz jedna jest całkiem nowa! I to jest właśnie to, co się teraz nosi. Nie szkodzi, że dotyczy pań, które przezywają piąta młodość. W każdej rodzinie są ciocie i babcie, które też chcą być modne. Serdecznie radzę. Pewnego dnia znajdujemy się w szpitalu, gdzie nawet jeśli ktoś nie lubi operacji, jest bardzo przyjemne. Codzienne kłopoty z głowy, dookoła w łóżkach same panie z biodrem, jest o czym pogawędzić: kto się poślizgnął, kto potkną, kto w domu, kto na ulicy. Największym urozmaiceniem jest obchód. Na sale wchodzą sympatyczni i wykształceni panowie, stają koło każdego łóżka i szepcą między sobą. Potem pytają: „jak się pani czuje?”. Przez pierwsze dni odpowiadałam, że doskonale. Ale zauważyłam, że to nie robi dobrego wrażenia, więc zmyślałam, że coś mnie boli i lekarze odpowiadali bardzo zadowoleni: „tak, tak, to poważna operacja, powinno boleć”. I od razu był lepszy kontakt. W ogóle byłam ulubienicą, bo jestem chuda. Chirurgom chudą lepiej się kroi, a siostrom lepiej dźwiga. W ogóle siostry były wspaniałe. Od niemowlęcia nikt do mnie nie mówił: „ zjemy zupkę” i „ umyjemy buzię”. Kiedy wróciłam do domu, na pytanie rodziny czego mi trzeba, odpowiedziałam: „umyjemy rączki i zjemy chlebek z kiełbaską”. Rodzina myślała, że zwariowałam. Widocznie dotąd nie zauważyli.

Można mnożyć przykłady, przytaczać nazwiska, ale jedno jest pewne: od nas samych w przeważającej mierze zależy, jaka będzie nasza starość - czy smutna, czy pogodna.

Następne spotkanie Literackiego Forum Dyskusyjnego 17 października 2013 r. o godz. 17:00 w Saloniku Artystycznym Biblioteki. Tematem naszej rozmowy będzie „Poezja z uśmiechem”. Serdecznie zapraszamy.